Na początku sierpnia pogoda była tak letnia, że mocnym zaniedbaniem byłoby nie jechać w kolejną podróż. W związku z tym skrócił się dzień pracy, a trasa mała Mińsk - Wieżyczki - Pierwomajski - Szczorsy - Lubczaj ułożone na kartce papieru.
początek
turecki - to taka silna wieś, która z którejkolwiek strony nie spojrzysz - okej. Jest szkoła po remoncie i przedszkole, a ludzi jest całkiem sporo. Z atrakcji tutaj są interesujące церковь w stylu pseudorosyjskim.
Nie planowaliśmy tu zostać, zainteresowała nas mała zagroda Kashitsey „Obrina” kilka kilometrów dalej. Jak to często bywa z osobami, które nie korzystają z nawigatorów, przejechaliśmy około 10 kilometrów obok właściwego miejsca w przeciwnym kierunku. Po wędrówce po obrzeżach innej wioski - Eremichi. Ale w nim można było zobaczyć kamień XVIII-wieczny kościółdość zwyczajny, ale przyjemnie nieplanowany.
Znalezienie odpowiedniej wioskiPierwomajskaja) z pomocą okolicznych mieszkańców ruszamy w dzicz, czyli tak naprawdę w gęsty las i bagno, gdzie na naszych oczach rośnie 3-piętrowa lodowa budowla. Prawie całkowicie zniszczone i zarośnięte roślinnością.
Chciałabym dokładnie zbadać to miejsce, ale hordy komarów szybko odjeżdżają i zmuszają nas do pójścia dalej.
Zaledwie kilka kroków dostrzegamy łukowaty most i jesteśmy przerażeni. Pomyśl o tym, to na nim z góry czołgało się 1,5 tony naszego samochodu! Jak się nie załamał? Jakość sklepień murowanych jest oczywista! Oczywiście nie mieliśmy pojęcia o istnieniu tej konstrukcji. Pod mostem znaleziono gałęzie do sklepionych pomieszczeń. Smoła ciemność... I komary.
Przyglądając się uważnie, doszliśmy do wniosku, że może to być krypta rodzinna. Przeszliśmy pod mostem i po drugiej stronie zobaczyliśmy rozległy teren z ruinami fundamentów. Niestety, prawie nic nie pozostało z dawnego rozmachu i wielkości: natura zbiera swoje żniwo i stopniowo wymazuje sam fakt istnienia tu niegdyś dworu.
Sprawy mają się trochę lepiej z budynkami gospodarczymi.
Biuro (warsztat) wygląda bardzo kolorowo. Mimo że pozostała z niej tylko piwnica, jej wymiary pozwalają wyobrazić sobie, jak wyglądało to miejsce w swoich najlepszych latach.
Następny przystanek - wieś Szczorsy. Miejsce zyskało popularność na początku XVIII wieku, kiedy to słynna rodzina Chreptowicze leży tutaj kompleks pałacowy. Niewiele zostało z dawnej świetności, ale wciąż jest coś.
Dwór nie zachował się do dziś, najczęściej biorą za niego bibliotekę. Przypomina raczej dwór niż budynek drugorzędny.
Za rogiem biblioteki czekała na nas niespodzianka – w wielkim kontraście do opuszczonego kompleksu budynków, zobaczyliśmy idealny trawnik z białą altaną i parterowy nowiutki budynek z ogromnymi oknami.
Przycięte drzewa, niepozorne ogrodzenie - wszystko to stwarza niesamowitą łatwość percepcji. Dopiero w tym momencie nagle uświadomiliśmy sobie niewytłumaczalną ciszę tych miejsc. Jakby zgiełk epok minął, a na ruinach dawnej wielkości i chwały rozkwitł ten kwiat białego lotosu.
Ten budynek - Muzeum-Osiedle Szczorsy, należąca do fundacji charytatywnej Szczorsy i Chreptowicze, utworzona w celu przywrócenia dziedzictwa historycznego.
Na terenie znajduje się dyskretny budynek z desek - w zasadzie zwykła stodoła, ale warto przyjrzeć się bliżej tylnej ścianie - są zdjęcia.
Pochodzą z początku XX wieku, kiedy majątek wciąż cieszył właścicieli.
Oprócz zdjęć znajdują się również fragmenty książki „Złamanie”, autorka Olga Buteneva-Khreptovich.
Na terenie parku zachowało się kilka innych oficyn, które są obecnie na sprzedaż.
Oczywiście największe wrażenie zrobiło na mnie podwórko gospodarcze, które raczej przypomina opuszczoną fortecę.
Nawiasem mówiąc, nadal zachował się w Szczorsach Kościół Demetriusza XVIII-wieczny, położony przy głównej ulicy, nie będzie można przejechać obok.
Dalej czekamy na ostatni punkt trasy - Zamek Lubcha. Zbliżywszy się do niego, zobaczyliśmy, że tam, gdzie 20 lat temu stały ruiny, teraz są dwie odrestaurowane wieże z całkowicie odrestaurowanym murem między nimi.
Gdy badaliśmy okolicę, podszedł do nas mężczyzna w lnianych ubraniach i panamie z długim rondem. Tak poznaliśmy założyciela i dyrektora Fundacji Charytatywnej Zamek Lubcza Iwan Antonowicz Peczinski.
Od ponad 15 lat zajmuje się restauracją tego kompleksu. Na pewno nie sam. Na terenie zamku stale angażują się wolontariusze, którym nie jest obojętna historia ich kraju. Do tak ciekawego, a zarazem złożonego procesu rekonstrukcji kieruje własne, jak i pożyczone środki.
W Mińsku straciliśmy przyzwyczajenie do takiego obrazu. Tutaj młodzi chłopcy wylewają fundament przyszłej wieży, niosą cegły i kamienie, dziewczęta płuczą ubrania i gotują jedzenie. Imponujące jest to, że nie wszyscy młodzi ludzie tłoczą się dziś na food courtach i Zybitskiej, ale spędzają czas na czymś takim, jak odbudowa.
Oglądając to, nagle rozumiesz - oto oni, ci ludzie, którzy budują przyszłość (lub przeszłość?) własnymi rękami w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Kończąc naszą wycieczkę, udało nam się tylko dostrzec kolejną atrakcję - Kościół proroka Eliasza. W tym momencie wróciliśmy do Mińska.